Aw Shit Here We Go Again Destiny 2

Miałem spory trouble ze zrecenzowaniem remasterów. Początkowo chciałem wręcz napisać krótki tekst i wystawić ocenę 1/10… ale nie dlatego, że z zawodowego recenzenta nagle stałem się zelotą Metacritica widzącym na skali tylko dwie noty – perfekcyjne ten i „wszystko inne", czyli 1. Chęć wystawienia pierwszy raz west życiu najniższej możliwej oceny wynikał z faktu, iż przez kilka dni od otrzymania practise niej dostępu… gra zwyczajnie nie działała. I to całkiem dosłownie. Rockstar wyłączył serwery wersji dla Rockstar Games Launchera na PC na kilka dni i choć tytuły mogłem zainstalować, żadnego z nich nie dało się uruchomić. Biorąc pod uwagę, że tytuł bezpłatnie przesłał mi wydawca – cóż, mogłem wzruszyć ramionami i czekać. Ale oceniam gry zawsze z uwzględnieniem perspektywy „zwykłego konsumenta" – i gdybym miał postawić się na miejscu osoby, która wydała na GTA: The Trilogy 270 zł i znalazła się west identycznej sytuacji… Skandal, to mało powiedziane. Szczęśliwie, west momencie gdy siadałem po kilku dniach czekania do pisania – serwery west końcu ruszyły, a ja mogłem sprawdzić, cóż tym razem stworzyli mistrzowie z Rockstara.

Co istotne – na ocenę końcową nie miało wpływu to, jakimi grami były oryginalne trzy części GTA z początku XXI w. Cała trójka jest produkcjami wybitnymi i nawet w takim, a nie innym remasterze da się bawić nimi naprawdę świetnie… ale w tekście skupię się na warstwie technicznej.

"Follow the damn railroad train"

M Theft Auto: The Trilogy to remaster. Nie remake - wprowadzający szereg usprawnień, zmian, ulepszeń i modyfikacji - a remaster – czyli due west gruncie rzeczy ta sama gra co dawniej, ale w lepszej oprawie graficznej. To ważne rozróżnienie, o którym część oceniających zdaje się zapominać – ja jednak do tytułu podchodziłem z prostymi oczekiwaniami. Chciałem jedynie odwiedzić Liberty City, Los Santos i Vice City z ładniejszymi teksturami, animacjami i może delikatnie podszlifowanym sterowaniem. To w zupełności wystarczyłoby, aby bym zadowolony, bo z perspektywy gameplay'owej oraz zawartości – wszystkie odsłony GTA sprzed twenty lat nadal jak najbardziej się bronią. Widziałem to dobitnie sam po sobie, podczas czasu spędzonego z każdą z części remastera. Bez względu na to, czy wcielamy się westward Claude'a, CJ'a czy Tommy'ego – czeka nas niezwykły klimat, ciekawe misje i szereg aktywności, przy których spędzić można nie dni a tygodnie. GTA: The Trilogy to doskonały dowód na to, jak westward tych kwestiach Rockstar wyprzedzał swoją erę. I dlatego tak bardzo żałuję tego, co finalnie otrzymaliśmy. Zacznijmy jednak od tego, co dobre.

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Jeżeli ktoś twierdzi, że „styl graficzny nie jest wierny oryginałowi" – chyba zapomniał, na co kładły nacisk pierwotne wersje. GTA III oraz jego kontynuacje były parodią rzeczywistości, przerysowaną, mocno kreskówkową, które umyślnie stawiały na taką, a nie inną kolorystykę. I dokładnie takie same są remastery – kropka w kropkę, ale ze znacznie „gładszymi" teksturami i zmienionymi nieco modelami postaci. West wielu przypadkach – zwłaszcza west GTA III i GTA Vice City – nowe, ulepszone wersje bohaterów oraz NPC wyglądają sensownie. Nie są wybitne, trafiają się też monstrualne wpadki, ale oddają stylistykę, w którą celowano dwie dekady temu. Po drugiej stronie bieguna mamy jednak San Andreas, gdzie zarżnięto CJ'a i całą resztę. Nie mam pojęcia co się tam zadziało, ale z jakiegoś powodu wprowadzono… fizykę biustów dla pań lekkich obyczajów w Los Santos – przy jednoczesnym, całkowitym pominięciu tego, co w grze istotne. Patrząc na kolejnych bohaterów za każdym razem parskałem śmiechem – co w połączeniu z często sypiącą się fizyką podczas walki czy jazdy, dawało tragiczne efekty.

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

"Ciemny lud to kupi"?

O ile jednak do modeli postaci jako takich można się faktycznie przyczepić – west mniejszym lub większym stopniu we wszystkich remasterach – tak większych zarzutów nie mam practice tego, jak prezentują się aforementioned miasta. Przesiadka na Unreal Engine 4 pozwoliła na stworzenie o wiele lepiej wyglądającej zieleni, samochodów czy chociażby budynków. Wszystko to okraszono znacznie lepszym systemem oświetlenia (miejscami NAPRAWDĘ robi robotę) i innymi efektami świetlnymi. Brzmi nieźle, prawda? Niestety, wszystko bierze w łeb, gdy przestajemy patrzeć na statyczne obrazki, a gra zaczyna się „ruszać".

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

Thou Theft Car: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Nie będę się czepiał modelu jazdy czy poruszania się postaci – to po prostu to samo, co 20 lat temu, ze wszystkimi tego konsekwencjami. Podczas przerzucania gry na całkowicie nowy silnik graficzny, twórcy najwyraźniej zapomnieli jednak o pewnym, dość istotnym szczególe – tym, że istnieje coś takiego jak kolizja obiektów. To, co wyprawia się west tej kwestii w GTA: The Trilogy to jedna z największych kompromitacji w historii „dużego" gamedevu. Tak naprawdę 80 proc. błędów, na jakie natrafiamy west grze jest powiązana właśnie z żenującym poziomem kolizji obiektów. Jasne, samochód z samochodem się zderzy, ale sceny, w których postacie przenikają przez samochody, elementy ulicy zapadają się pod ziemię a bronie lewitują – to w remasterach chleb powszedni. Jest tego tak dużo, zwłaszcza w San Andreas i Vice City, że gdy początkowo zacząłem sobie zliczać wizualne błędy – już w przeciągu pierwszej godziny dobiłem practise trzycyfrowego wyniku. Gdyby to była gra tworzona przez jedną osobę – pewnie pokiwałbym głową ze zrozumieniem. Ale nad remasterami pracował zespół pod egidą Rockstara – jednego z najlepszych deweloperów w historii! Takie rzeczy zwyczajnie nie powinny mieć miejsca… i choć Rockstar wystosował już przeprosiny i obiecał poprawki, mam nieodparte wrażenie, że włodarze doskonale zdawali sobie sprawę z tego, w jakim technicznym stanie jest produkcja. I wypchnęli ją na rynek mimo to, tak aby zdążyć przed sezonem świątecznym.

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

Thousand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Niechciana podróż w czasie

No ale skoro technicznie nie practise końca się to spina, to może chociaż przyłożono się do warstwy audio? Tu niestety czeka na nas równie duże – jeśli nie większe – rozczarowanie. Nie chodzi już nawet o to, że brakuje części utworów z oryginałów. Przyznaję bez bicia – podczas grania nie zwraca się nawet uwagi na to, czy west zalewie kawałków lecących w radio brakuje „Billie Jean" Michaela Jacksona czy „I Don't Give a Fuck" 2Paca. Jeżeli ktoś bardzo chce się exercise tego przyczepić – oczywiście może, ale na przestrzeni wszystkich trzech gier nie jest to aż tak duża skala, aby moje muzyczne „odczucia" mocno na tym ucierpiały. Zwłaszcza, że większość kawałków odtwarzana jest w lepszej niż wcześniej jakości.

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

Grand Theft Motorcar: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Ale wszystko to i tak rujnuje fakt, co zrobiono z dialogami i kwestiami wypowiadanymi przez poszczególne postacie. Tu Rockstar całkowicie pokpił sprawę – nie wykonano nawet najmniejszej pracy w zakresie remasteringu dźwięku, po prostu przeniesiono to, co słyszeliśmy westward oryginałach. W niektórych przypadkach nie „rzuca" się to tak bardzo west uszy, ale przez znakomitą część gry słyszymy rozmowy brzmiące jak nagrywane mikrofonem za 3 zł, o różnym natężeniu głośności i wyraźności. Te twenty lat temu może i było to „akceptowalne", inne czasy, inne budżety na produkcję… ale z dzisiejszej perspektywy wypada to tragicznie. Zwłaszcza, że od graczy oczekuje się wyłożeniu na stół kilkuset złotych – a skoro tak, to wypadałoby jednak oferować coś w zamian. Drobnym pocieszeniem jest polska wersja językowa (w formie napisów), która choć miejscami jest przesadnie ugrzeczniona, wykonana jest względnie przyzwoicie.

Wielka kradzież w biały dzień

I w ten oto sposób dochodzimy exercise sprawy, która jest mimo wszystko najbardziej bulwersująca. Grand Theft Auto: The Trilogy to w momencie premiery wydatek rzędu 270 zł. Cena zapewne za jakiś czas spadnie, ale osoby decyzyjne west Rockstarze, które uznały, że za remaster tej klasy można wołać identyczną cenę, co za świeżą grę AAA – zakryły w domach chyba wszystkie lustra. Jasne, w pakiecie otrzymujemy nie jedną, a trzy gry, ale ilość prac, którą wykonano przy trylogii kompletnie nie usprawiedliwia takiej kwoty. Gdyby zdecydowano się na pułap 130-150 zł – pewnie można past było podejść do sprawy inaczej i na projekt patrzyłbym trochę przychylniejszym okiem.

Grand Theft Auto: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Foto: Łukasz Gołąbiowski / Rockstar

G Theft Machine: The Trilogy - screenshot z gry (wersja PC)

Nie jest idealnie, bugów i gliczy jest od zatrzęsienia, w wielu sprawach widać pójście na łatwiznę, ale rozgrywka jest na tyle wciągająca, że bez większego zmuszania się, odpalałem kolejne misje – i część grzechów dałoby się Rockstarowi wybaczyć. Pewnie nie na tyle, aby grze wystawić „dobrą" notę, ale przynajmniej w stopniu, który pozwalałby polecić produkcję osobom, które tęsknią za trylogią, a które nie mogą znieść archaicznego wyglądu oryginałów. Niestety, w obecnym stanie i przy obecnej cenie – nie mogę tego zrobić. GTA III, GTA San Andreas i GTA Vice Urban center oferuję wiele dobrego, ale nie warto psuć sobie wspomnień.

  • Przeczytaj także: Ustawienia w grach — jak wpływają na wydajność i jak je odpowiednio dobrać?

mcnemarwics1985.blogspot.com

Source: https://www.komputerswiat.pl/gamezilla/recenzje/recenzja-grand-theft-auto-the-trilogy-ah-shit-here-we-go-again/jc9dgqq

0 Response to "Aw Shit Here We Go Again Destiny 2"

Post a Comment

Iklan Atas Artikel

Iklan Tengah Artikel 1

Iklan Tengah Artikel 2

Iklan Bawah Artikel